Ten artykuł jest wyświetlany w trybie archiwalnym, co może skutkować nieprawidłowym wyświetlaniem niektórych elementów.
To, co widać na zdjęciu powyżej, jest „konarem zwisającym nad drogą” w miejscowości Chodybki. Tak przynajmniej określiła to osoba zgłaszająca strażakom w Kaliszu przechyloną gałąź. Na miejsce zostali wysłani druhowie z OSP Koźminek. Na ich twarzach musiało malować się zdziwienie, kiedy porównali treść przekazanego im zgłoszenia z tym, co zastali na miejscu.
Przypadki, kiedy strażacy są wzywani do akcji, a po dotarciu we wspomnianą lokalizację okazuje się, że informacja dotyczyła czegoś zupełnie innego niż to, co zostało przekazane dyżurnym na stanowiskach kierowania, są bardzo częste. W minionym roku Państwowa Straż Pożarna w Ostrowie Wielkopolskim odnotowała 65 fałszywych alarmów. Tylko w tym roku strażacy z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Kaliszu odebrali 57 tego typu zgłoszeń. – Niektóre wezwania są absurdalne. Ludzie dzwonią, że się coś wydarzyło, a zgłoszenie jest zupełnie inne. Kiedy patrzę na to zdjęcie, to zastanawiam się, czy ta dzwoniąca na straż osoba nie mogła podejść i urwać tej gałązki? Problem od razu zostałby rozwiązany – mówi nam anonimowo jeden z druhów, który widział zdjęcie opublikowane przez OSP Koźminek na ich fanpage’u.
Tego typu fałszywe alarmy albo wzywanie strażaków do zdarzeń, do których nie musieliby jechać, jest połączone z ryzykiem, że druhowie mogą nie zdążyć dojechać na czas, kiedy ktoś będzie potrzebował natychmiastowej pomocy. – Mam wrażenie, że niektórzy uważają OSP za służbę sprzątającą. Ale to też problem państwowych straży. Wiele jednostek przynajmniej raz było wzywanych do rzeczy, do których mogłyby przyjechać służby porządkowe. Spadnie obornik z przyczepy i każdy to może posprzątać, a wzywani są druhowie – dodaje jeden z druhów z naszego regionu.
Wielu uważa, że w stosunku do osób, które zgłaszają fałszywe alarmy, powinny być wyciągane konsekwencje. Takie sytuacje mają miejsce, ale sytuacja jest bardziej złożona, niż mogłoby się wydawać. – Należy rozróżnić alarmy fałszywe od nieprawdziwych. To bardzo ważne. Możemy dostać informację, że gdzieś się pali albo doszło do wypadku, a gdy zajedziemy na miejsce, okazuje się, że nic takiego się nie zdarzyło. Tego typu zgłoszenia są nieprawdziwe. Do fałszywych natomiast należy zaliczyć chociażby przypadki załączenia się czujek – mówi bryg. Krzysztof Biernacki, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Straży Pożarnej w Ostrowie Wielkopolskim.
Jeden z rażących przykładów nieodpowiedzialności związanej z niepotrzebnym wezwaniem służb, mieliśmy kilka miesięcy temu w Raszkowie, kiedy dziewczynka zadzwoniła do straży pożarnej poinformować, że jej siostra się topi. Na miejsce przyjechało kilka zastępów straży pożarnej, karetka pogotowia, a nawet specjalistyczna jednostka z Konina, która miała pomóc w wyciągnięciu poszkodowanej spod kry. Okazało się jednak, że był to głupi żart, a sprawa trafiła do sądu.
Jak szacują strażacy w Ostrowie Wielkopolskim, nawet 90 proc. wszystkich fałszywych alarmów dotyczy czujników dymu, które źle zadziałały. Zgodnie z przepisami, druhowie po każdym tego typu wezwaniu muszą udać się na miejsce i osobiście sprawdzić, co się stało. – W regionie mamy banki, galerie, szpital, zakłady dużego ryzyka. W momencie, kiedy zadziała czujka, sygnał idzie m.in. bezpośrednio do nas. Nawet jeśli dostaniemy telefon od dyrektora takiego zakładu albo dozorcy z informacją, że, nic się nie stało, mamy obowiązek pojechać na miejsce i sprawdzić wszystko osobiście – wyjaśnia bryg. Krzysztof Biernacki.
Ktoś może powiedzieć, że to marnotrawienie pieniędzy, ale w przeszłości odnotowano przypadki, które zdają się uzasadniać wprowadzenie takiego rozwiązania. – Pamiętam, że chyba kilka lat temu odnotowano zgłoszenie z monitoringu. Sygnał dotarł do straży, która pojechała na miejsce, ale kiedy była w drodze, została zawrócona do bazy, bo zadzwonił ktoś z zakładu i powiedział, że to fałszywy alarm. Później okazało się, że zagrożenie było realne i wybuchł pożar – dodaje rzecznik prasowy PSP w Ostrowie.
Strażacy zaznaczają jednak, że nie każde fałszywe zgłoszenie należy piętnować, a jego autorowi wlepiać mandat lub kierować sprawę do sądu. Zdarzają się też alarmy „w dobrej wierze”. – Ktoś widzi, że z domu wydobywa się czarny dym i myśli, że to pożar. A kiedy docieramy na miejsce, okazuje się, że komuś przypalił się obiad. To są sporadyczne przypadki, ale czasami mogą uchronić kogoś przed stratą dorobku całego życia – zaznacza bryg. Krzysztof Biernacki.
Druhowie z niektórych jednostek z naszego terenu spotkali się z jeszcze innymi przykładami nadużywania pomocy straży pożarnej. Mowa o wzywaniu strażaków do usuwania skutków klęsk żywiołowych na prywatnych posesjach, kiedy szkody są na tyle małe, że z ich usunięciem niejednokrotnie sami poradziliby sobie właściciele tych gospodarstw.
Wiele zależy też od tego, na który numer zadzwonimy, by prosić o pomoc. W przeszłości miały miejsce przypadki, że kiedy poszkodowani zadzwonili na numer 998, zostali bardzo dokładnie wypytani o skalę zniszczeń, miejsce zdarzenia i inne sprawy, mogące pomóc strażakom w podjęciu decyzji o skierowaniu odpowiedniej jednostki. Kiedy zadzwonimy na numer 112 – jak mówią nam druhowie – sytuacja wygląda trochę inaczej. Pracownicy centrali wysyłają tzw. „formatkę” dotyczącą konkretnego zdarzenia, ale bez szczegółów, które mogą utrudnić dogłębną ocenę zaistniałej sytuacji.
Druhowie, z którymi rozmawialiśmy, jednoznacznie podkreślają, że ich opinie w sprawie fałszywych lub nieprawdziwych alarmów to problem głównie dlatego, że niepotrzebnie zadysponowana jednostka, może nie zdążyć z ratunkiem do osoby pilnie go potrzebującej. Ich zdaniem potrzebna jest także jeszcze większa świadomość społeczna, ale ważny jest również zdrowy rozsądek, który często przegrywa z emocjami, kiedy dzieje nam się krzywda.
Skomentuj ten wpis jako pierwszy!
Dołącz do dyskusji
Dodaj swój komentarz