Ten artykuł jest wyświetlany w trybie archiwalnym, co może skutkować nieprawidłowym wyświetlaniem niektórych elementów.
W 1966 roku Nicolae Ceausescu wydaje dekret nr 770. Ojciec Narodu ma marzenie o 25-milionowej Rumunii. Do celu brakuje sześciu milionów, samo się nie zrobi. Na mocy dekretu za aborcję i antykoncepcję trafia się do więzienia. W efekcie powstaje monstrualnych rozmiarów podziemie aborcyjne. Pewną analogię z krajem dobrej zmiany można tutaj zauważyć.
#popieramdziewuchy to hashtag, którym internauci wyrażali swoje poparcie (lub jego brak) dla wczorajszych demonstracji przeciwko obywatelskiemu projektowi nowelizacji ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Projektowi, który zakłada bezwzględny i całkowity zakaz aborcji, pigułkę „dzień po” wyłącznie na receptę (czyli de facto uniemożliwienie jej wykorzystania) i zniesienie finansowania procedury in vitro. Projekt zakłada też zmianę nazwy ustawy. W nowym brzmieniu traktowałaby „o powszechnej ochronie życia ludzkiego i wychowaniu do życia w rodzinie”. Wymowne.
Pomysł, co zrozumiałe, gorąco poparli hierarchowie kościoła katolickiego. Co znacznie ważniejsze, poparli go również prominentni politycy PiS płci obojga oraz nacjonalistyczny odłam Ruchu Kukiza. Krótko mówiąc – przyklepane. Niby kobiety odgrywają coraz większą rolę w życiu społecznym i politycznym. To kobieta stoi na czele rządu, w Ostrowie Wlkp. mamy pierwszą kobietę na stanowisku prezydenta. Ale na końcu i tak najwięcej do powiedzenia na temat pań mają panowie. Zwłaszcza ci w słusznym wieku, wyposażeni w fioletowe i purpurowe birety.
Oni wiedzą najlepiej, że kobieta powinna rodzić dziecko poczęte w wyniku gwałtu. Oni wiedzą też najlepiej, że kobieta powinna rodzić, niezależnie od tego, czy jej życiu i zdrowiu zagraża niebezpieczeństwo. Nikt też nie wie tak dobrze jak oni, że badania prenatalne to wymysł cywilizacji śmierci.
Obowiązujące obecnie przepisy, które w skrajnych sytuacjach dają matkom wybór, i tak często nie są przestrzegane. Wystarczy, że lekarz powoła się na klauzulę sumienia, wzorem słynnego obrońcy życia nienarodzonego, prof. Bogdana Chazana. Prof. Romuald Dębski jedno z uratowanych przez niego istnień opisywał tak:
„To jest dziecko, które nie ma połowy głowy, ma mózg na wierzchu, ma wiszącą gałkę oczną, ma rozszczep całej twarzy, nie ma mózgu w środku. I będzie umierało dzięki panu profesorowi jeszcze przez najbliższy miesiąc albo dwa. Bo ma zdrowe serce i zdrowe płuca. Będzie umierało, aż w końcu umrze z powodu jakiegoś zakażenia. A kobieta, która urodziła to dziecko – w związku z tym, że ten dzieciak miał głowę większą niż w ciąży donoszonej – musiała mieć zrobione cięcie cesarskie. To jest sukces pana prof. Chazana„.
Kiedy w 2007 roku, na schyłku pierwszych rządów PiS, do art. 38 konstytucji brzmiącego: „Rzeczpospolita Polska zapewnia prawną ochronę życia” chciano dopisać słowa „od momentu poczęcia”, zaprotestowała Maria Kaczyńska, ówczesna pierwsza dama. Duchowy autorytet z Torunia nazwał ją wtedy pieszczotliwie „czarownicą, która powinna poddać się eutanazji”. Dzisiaj przypada szósta rocznica jej śmierci. Obecna pierwsza dama milczy, nie narażając się na reprymendę.
Brak jakiejkolwiek edukacji seksualnej to w kraju nad Wisłą uświęcony standard. Na przełom się nie zanosi. W tej układance brakuje już tylko zakazu antykoncepcji, której stosowanie ostro potępiał przecież sam św. Jan Paweł II. Wtedy nasi politycy, ramię w ramię z episkopatem, mogą osiągnąć efekt zbliżony do Rumuni Ceausescu. Tam kobiety rodziły przeważnie pierwsze i drugie dziecko. Na przerwanie ciąży decydowały się wiedząc, że kolejnego nie są już w stanie wyżywić. W Polsce ustawodawca ten problem przewidział, mamy 500+.
Przez dwadzieścia trzy lata obowiązywania dekretu nr 770, w wyniku powikłań po przeprowadzanej najczęściej w strasznych warunkach aborcji, zginęło ok. dziesięciu tysięcy Rumunek. Tak podają oficjalne statystyki. Wielu badaczy uważa, że jest to liczba znacznie zaniżona. Po śmierci dyktatora, pierwszą znaczącą zmianą w prawie było zniesienie zakazu. Ten dramat opisuje Małgorzata Rejmer w świetniej książce „Bukareszt. Kurz i krew”.
Jarosław Kaczyński zapowiadał, że w Warszawie będzie drugi Budapeszt. Nie chciałbym, żeby wyszedł drugi Bukareszt. Nie chciałbym też, żeby mój kraj stał się gratką dla mediewistów. Popieram dziewuchy.
Przemysław Ciupka
Skomentuj ten wpis jako pierwszy!
Dołącz do dyskusji
Dodaj swój komentarz