Ten artykuł jest wyświetlany w trybie archiwalnym, co może skutkować nieprawidłowym wyświetlaniem niektórych elementów.
Przez ostatnie kilka miesięcy nastawienie Polaków do stosowania medycznej marihuany zmieniło się diametralnie. Zmieniło się też nastawienie polityków, których czujnik nastawiony na wyczuwanie nastrojów społecznych znacznie wyczula się w okresie przedwyborczym. Nie zmieniły się za to przepisy. I ludzie ciągle lądują w więzieniach.
Marihuana jako lek zaistniała w świadomości wielu Polaków za sprawą 5-letniego Maxa Gudańca. Chłopiec jest chory na lekooporną odmianę padaczki. Miewał nawet do 300 napadów dziennie. Nie rozwijał się. Wegetował. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie. Miał jednak to szczęście, że trafił pod opiekę doktora Marka Bachańskiego z Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie.
Doktor Bachański nie bał się wdrożyć terapii niekonwencjonalnej.
Zaczął podawać dziecku olej RSO – uzyskiwany z konopi indyjskich. Efekt? Redukcja liczby napadów o 90 procent. Brak stwierdzonych efektów ubocznych. Max zaczął się rozwijać. Zaczął żyć. Ta historia była pokazywana i opisywana w mediach przez kilka tygodni. W tym okresie przeprowadziliśmy sondę na ostrowskim rynku.
Żaden napotkany przez nas ostrowianin nie był przeciwny stosowaniu medycznej marihuany. Za to większość nie dopuszczała możliwości używania konopi w celach rekreacyjnych.
O możliwości zastosowania marihuany w leczeniu oraz łagodzeniu objawów nowotworów, epilepsji, stwardnienia rozsianego, jaskry i wielu innych chorób mówi się od lat. Mówią o tym fachowcy. Tacy, jak uznany w świecie neurofarmakolog prof. Jerzy Vetulani, neurolog dr Jerzy Bajko czy były minister zdrowia dr Marek Balicki. Do tej pory ich głos lądował w próżni. Teraz sytuacja wydaje się zmieniać.
W ostatnich tygodniach można było wręcz przecierać oczy ze zdumienia.
Posłanka Beata Kempa podczas posiedzenia sejmu żądała od Ministerstwa Zdrowia odpowiedzi na pytanie, kiedy w końcu zostaną uproszczone procedury umożliwiające korzystanie z medycznej marihuany – te są obecnie bardzo zagmatwane i, żeby przez nie przebrnąć, trzeba mieć w sobie wiele samozaparcia, silnej woli, a przy tym dysponować dużymi ilościami wolnego czasu. Posłanka wskazywała też na konieczność nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii.
Wszystko, żeby upowszechnić terapię z wykorzystaniem konopi.
I to wszystko mówiła ta sama posłanka, która w 2011 roku, kiedy dokonywano drobnej nowelizacji tej samej ustawy, wykonując niewielki kroczek na drodze do jej liberalizacji (polskie prawo narkotykowe należy do najbardziej opresyjnych w całej Europie), grzmiała z mównicy sejmowej: „Którą mafię pan dzisiaj poparł?” – zwracając się do ówczesnego ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego.
Swoją drogą to symptomatyczne, że ustawą o przeciwdziałaniu narkomanii zajmuje się minister sprawiedliwości, a nie minister zdrowia.
Niedawno jej partyjny kolega, ostrowski poseł Andrzej Dera, był gościem programu „Tak czy Nie” w Polsacie. Drugim z zaproszonych gości był Andrzej Dołecki, szef „Wolnych Konopi”. Poseł, jak zawsze, rękami i nogami bronił ścisłej prohibicji. Dowodził również, że z dostępem do leczenia medyczną marihuaną nie ma w naszym kraju żadnego problemu.
Bo przecież trwająca kilka miesięcy procedura to żaden problem. Rak poczeka.
Jak widać poseł Dera zmiany społecznych nastrojów nie wyczuł i trzymał się starej, sprawdzonej wersji. Tymczasem w ostatnich dniach poseł klubu Zjednoczonej Prawicy Patryk Jaki złożył projekt ustawy dopuszczającej stosowanie oleju z konopi w celach leczniczych. Pod projektem podpisał się nawet Zbigniew Ziobro. Ludzie latami zaimpregnowani na wszelkie argumenty zaczynają słuchać. W sejmie trudno obecnie znaleźć posła, który byłby przeciwko.
Jak widać w okresie przedwyborczym o cuda nie trudno. Ważne, żeby wyszło z tego coś dobrego.
Bo problem jest palący. Ludzie, którzy olejem z konopi chcą leczyć się legalnie, czekają miesiącami. Bez żadnej pewności, że do leczenia zostaną dopuszczeni. W tej sytuacji niektórzy decydują się na sprowadzenie go na własną rękę z krajów, gdzie jest on legalny, np. z Czech lub Hiszpanii.
Na podobny krok zdecydowali się rodzice wspomnianego wcześniej Andrzeja Dołeckiego.
Wieźli ponad litr oleju RSO. Jak twierdzą, przeznaczonego dla babci Dołeckiego, chorej na raka trzustki. Olej znalazła straż graniczna. Państwo Dołeccy zostali uznani za groźnych przemytników i trafili na 3 miesiące do aresztu. Grozi im do 15 lat odsiadki.
Przemysław Ciupka
Skomentuj ten wpis jako pierwszy!
Dołącz do dyskusji
Dodaj swój komentarz