W ostrowskiej policji przepracował blisko 30 lat, a mundur schował do szafy w marcu 2020 roku. Nadkom. Krzysztof Kula był do dyspozycji m.in. nas – dziennikarzy, a jego twarz często można było zobaczyć w Telewizji Proart. Minęły ponad trzy lata od kiedy przeszedł na emeryturę, dlatego zapytaliśmy, jak idzie mu rozwijanie pasji. A ta jest wyjątkowa.
Ewa Pieczyńska: Cześć emerycie!
Krzysztof Kula: (śmiech) Cześć!
Nie wiem, czy mogę tak do Ciebie mówić…
Możesz, oczywiście!
Dziwnie nazywać Cię emerytem, biorąc pod uwagę fakt, że masz 53 lata.
Przepracowałem w policji prawie 30 lat i tak to już u nas jest.
Nie tęsknisz za mundurem?
W pewnym sensie tęsknię za nim, bo lubiłem swoją pracę. Ale muszę Ci powiedzieć, że z perspektywy czasu to bardzo tęsknię też za ludźmi i atmosferą, która u nas panowała.
Czujesz się emerytem?
Pod względem tego, że nie chodzę do pracy, to tak. Natomiast pod względem pasji czy zajęć, to raczej nie.
My kojarzymy Cię, jako oficera prasowego ostrowskiej policji. Ale Krzysiek Kula ma pozamundurową pasję, którą jest muzyka elektroniczna.
Tak. Muzyka pojawiła się u mnie bardzo wcześnie. Jako nastolatek zacząłem chodzić do ogniska muzycznego i – co ciekawe – zacząłem tam grać na gitarze klasycznej. W wieku 16 lat zaczęła mnie interesować muzyka filmowa, ale nie z filmów fabularnych tylko przyrodniczych, czyli tam gdzie dominowała muzyka instrumentalna. W latach 80. w programie trzecim lub czwartym Polskiego Radia pojawiła się audycja, gdzie puszczano właśnie muzykę elektroniczną i tam poznawałem nazwiska.
Czyli siedziałeś przy radiu i nagrywałeś.
Dokładnie tak. Młodsi nie będą znali tej metody, bo magnetofonów kasetowych już dawno nie ma. A wtedy nie było innej możliwości. Nie było też możliwości kupna płyty z taką muzyką, bo to wszystko było świeże, przychodzące z Zachodu.
Czyli wtedy na topie był Jean Michel Jarre, i inni?
Jean Michel Jarre, Tangerine Dream, Venagelis, Klaus Schultze, Kitarō, czyli sama taka śmietanka, która do tej pory mnie bardzo inspiruje. Podsumowując, najpierw było słuchanie.
A kiedy zaczęło się tworzenie?
Na początku lat 90. Pamiętam, że miałem wtedy znajomych, którzy mieli syntezatory. One nie były bardzo zaawansowane technologicznie, ale mnie zainteresowało, że można na tym wydawać też inne dźwięki, niż pianino. Dźwięki z innego świata, niespotykane. To była głębia, kosmos, klimaty, których najlepiej słucha się wieczorami. I pamiętam, że w 1993 roku zamieniłem gitarę na syntezator.
Nie było Ci szkoda tej gitary?
Nie, bo na syntezator wymieniłem gitarę elektryczną, a w niej nie czułem się za dobrze. Nigdy nie byłem dobry na elektrycznej gitarze. Czułem, że ona nie jest przeze mnie wykorzystywana. Dopiero w 1998 roku kupiłem sobie „work station”, czyli taką stację roboczą, jak my to nazywamy. Na nim są barwy, ale masz też wielośladowy system nagrywający.
A potem?
A potem był zastój. Byłem na studiach oficerskich, więc nie było mnie w domu i dopiero, jak przeprowadziliśmy się z Częstochowy do Ostrowa, to zacząłem do tej muzyki wracać. W 2007 roku zacząłem tworzyć sobie system nagrywania, którego bazą był komputer. Ale w sumie to więcej człowiek kupował sprzętu, niż rzeczywiście na nim nagrywał.
Żona nie była zła o te Twoje zakupy?
Nie. Ja oddzielałem sobie wydatki związane z hobby i wydatki związane z domem. Nie było takich sytuacji, że np. nie pomalowałem pokoju, a kupiłem syntezator. Jeżeli nie było mnie na coś stać, to po prostu tego nie kupowałem. Jak udało mi się odłożyć, to kupowałem. Nie zawsze się tym chwaliłem, przyznaję się bez bicia.
Czyli nie chwaliłeś się żonie wszystkimi zakupami! Orientowała się wcześniej czy później? Bo to, że się orientowała, to mogę obstawić w ciemno.
(śmiech) Raczej bardzo szybko. Moja żona zawsze zauważy, że stoi jakiś nowy „klocek”. Czasami się tam jakieś lekkie suszenie głowy zdarzyło, ale akceptacja mojej pasji z jej strony jest.
Liczysz, ile kawałków już stworzyłeś, czy straciłeś rachubę, bo robisz to dla zabawy?
Dobrze, że to podkreśliłaś. Robię to dla zabawy. To moje hobby. Nie tworzę po to, by je później gdzieś publikować. Nigdy nie tworzyłem zarobkowo. Powstało ich może 150? Ale niektóre z nich to są utwory szczątkowe.
To znaczy?
Ja mam jedną wadę, którą by znienawidzili wszyscy muzycy. Nie mam nerwów, żeby kończyć utwory. Jak wracam do kawałka po 3-4 dniach, to raczej go nie kończę.
Myślałam, że tutaj ważna jest cierpliwość. A Ty chyba jesteś w gorącej wodzie kąpany.
To prawda. Nie mam cierpliwości i to nie tylko do muzyki. Jakbym miał kłaść tapety na prostej ścianie, to w porządku, ale im bliżej okna, to tym bardziej bym się denerwował, że trzeba będzie kombinować i przycinać. Ale wracając do muzyki to nic mnie nie goni, żadna umowa, dlatego często porzucam utwór i robię następny.
Zalety wolnego strzelca.
Tak. W muzyce wolność bardzo się liczy. Ja nie widzę siebie, gdybym miał tworzyć muzykę na zamówienie dla klienta i gdybym miał terminy. Fajne jest to, jak wracasz, znajdujesz jakiś utwór po dwóch, trzech latach i nagle wiesz, jak go skończyć.
Mówiłeś o wolności… Czy u Ciebie wolność oznacza też swój własny, niepowtarzalny styl?
Ja się wychowałem na takich artystach, jak np. Jean Michel Jarre i ta szkoła francuska zawsze jest z tyłu głowy. Zawsze gdzieś w tym kierunku szedłem. Moje utwory muszą posiadać melodię. Chciałem się wzorować, ale mam jeszcze jedną wadę.
Jaką?
Kompletnie nie mam pamięci muzycznej.
Jak to możliwe?!
Czasami człowiek siadał i myślał sobie, że zrobi utwór w takim i takim stylu. Nie taki sam, jak oryginał lub wzorowany na czymś, tylko po prostu w takim stylu. Jak siądę i zacznę robić, to wychodzi zupełnie coś innego. Nawet mi się utwór jazzowy udało zrobić! I to mi się podoba, że nie jestem w żaden sposób ograniczony.
To może czas pochwalić się swoimi utworami szerszej publiczności?
Hmm… powiem Ci, że ja mam bardzo dużą dozę samokrytycyzmu. Jeżeli bym uważał, że jest to zrobione dobrze i fajnie to będzie brzmiało, można tego posłuchać, to chętnie bym się podzielił. Ja często tworzę muzykę spokojną, która czasami wręcz usypia.
Aż tak?
Zdarzyło się.
Zasnąłeś podczas tworzenia?
U mnie w domu to się często zdarza. Ktoś wchodzi do pokoju, a ja śpię z wciśniętym jakimś akordem na klawiaturze. To jest standard. Drugą sprawą jest to, że mam kanał na YouTubie, ale wrzuciłem tam może dwa lajwy i jakieś próbne wideo. Nie jest to jakieś szczególne osiągnięcie do pokazywania, bo ktoś może sobie pomyśleć: „to nie jest rzecz do chwalenia się”.
Boisz się krytyki?
Nie boję się krytyki, ale uważam, że jeżeli człowiek chce pokazać swoje osiągnięcia, to musi mieć szacunek do słuchacza.
A może dzięki temu wywiadowi coś ruszy do przodu?
(śmiech) Może.
Czego Ci życzyć? Czego życzy się w Waszym gronie?
Weny! Jak wena będzie to już bardzo dużo.
—
Kanał Krzysztofa Kuli na YouTubie znajdziecie pod tym linkiem.
sobota, 26 sierpnia, 2023
50-letni emeryt. Jest jakaś partia, która zamierza zaprzestać tego skandalu, czy jednak wolska to policyjny kraj?
sobota, 26 sierpnia, 2023
Szacun panie Krzysztofie! Ja jestem też takim „domowym” muzykiem i wiem, co znaczy mieć taką pasję. Powiedział mi kiedyś stary nieżyjący już organista, którego czasem zastępowałem, że kto kocha muzykę to nie jest złym człowiekiem. Pozdrawiam serdecznie!