Ten artykuł jest wyświetlany w trybie archiwalnym, co może skutkować nieprawidłowym wyświetlaniem niektórych elementów.
W trakcie kończącego się właśnie Wielkiego Tygodnia na porządku dziennym były informacje o skatowanych dzieciach. Katują tatusiowie, mamusie, konkubenci, konkubiny. Najczęściej nie robią tego na odludziu, tylko w zatłoczonych blokach i kamienicach. Najczęściej też nie wywołują reakcji sąsiadów. A kolejnego zmartwychwstania świętować raczej nie będziemy.
Całe mnóstwo Polaków (wg statystyk GUS z 2012 r. blisko 90 proc) szczerze wierzy, że przed dwoma tysiącami lat, ukrzyżowany Jezus Chrystus trzeciego dnia zmartwychwstał. I dzisiaj ten dzień, najważniejsze chrześcijańskie święto, jest uroczyście celebrowany. Ten sam Jezus Chrystus miał uparcie głosić miłość do bliźniego. Dzisiaj liczba jego wyznawców przekracza dwa miliardy wiernych. Z tym, że jak to często w życiu bywa, założenia to jedno, rzeczywistość to drugie. Dwóch miliardów ociekających miłością ludzi na naszej planecie raczej nie znajdziemy.
Dwóch miliardów zwyrodnialców na szczęście też nie. Za to dwa miliardy sąsiadów, uważających, że dramat rozgrywający się za ścianą to nie ich sprawa, pewnie odnaleźć by się udało. Czasem wykazując się nadgorliwością, nie staniemy się od razu gorsi od faszystów. Za to wzbraniając się przed „donosicielstwem”, „konfidenctwem” i „wpieprzeniem się w nie swoje sprawy” możemy w nakręcaniu spirali przemocy skutecznie pomóc.
W Wielkim Tygodniu na medialne czołówki wybiły się dwa przypadki. To tylko dwie nagłośnione sprawy z ostatnich kilku dni. Ile pozostało w zakrwawionych czterech ścianach, możemy się tylko domyślać. W Łodzi 11-miesięczne dziecko skończyło z naderwanym uchem, złamaną rączką, śladami po przypalaniu i siniakami na całym ciele. Lekarze nie mają wątpliwości, że katowane było od dłuższego czasu. Nikt nic nie zauważył.
Kolejna makabryczna historia rozegrała się w Drawsku Pomorskim. Tym razem ani w bloku, ani w kamienicy, a w hostelu przeznaczonym dla ofiar przemocy domowej. Kobieta wraz z trójką dzieci uciekła tam przed ich ojcem. Wcześniej się rozwiodła. Byłego męża zastąpił nowy partner. Przemoc została. Dzieciaki były maltretowane fizycznie i psychicznie. Przez obydwu opiekunów.
Przynajmniej teoretycznie rodzina znajdowała się pod kuratelą specjalistów. Nikt nic nie widział. Do czasu, kiedy jedno z dzieci, 6-letni chłopczyk, trafił do szpitala w stanie, który przeraził ordynatora z 30-letnim stażem. Chłopiec jest w śpiączce. Nie wiadomo, czy przeżyje. Z pewnością nie zmartwychwstanie.
Przed wielkanocnym obżarstwem, pewną rezurekcję upamiętniającym, oddam jeszcze głos znanemu z kart powieści kryminalnych Miłoszewskiego prokuratorowi Szackiemu:
Zwracam się do państwa jako sąsiadów swoich sąsiadów. Pamiętajcie, że jeśli za ścianą albo za płotem dzieje się coś złego, to możecie być dla tej kobiety albo dla tego dziecka ostatnią deską ratunku. Na pewno siedzicie wieczorem i uważacie, że to nie wasza sprawa, że przecież ci ludzie mają rodzinę, pracę, że ktoś coś zauważy. Że sąsiadka jest rozgarnięta, poszłaby na policję przecież. To nie jest prawda. Ofiary przemocy nie idą na policję, ponieważ czują się winne. Zrywają kontakty z rodziną ze wstydu. Są mistrzyniami maskowania, żeby nikt nie zauważył niczego w pracy. Ten moment, kiedy siedzicie w domu i oszukujecie się, że małe dziecko płacze, bo ma pewnie znowu zapalenie ucha, to jest moment, kiedy możecie ocalić kogoś, czyjeś zdrowie, czyjeś życie. Proszę, żebyście pamiętali, że nikt inny tego nie zrobi i że to jest wasza odpowiedzialność i obowiązek.
Smacznego.
Przemysław Ciupka
Skomentuj ten wpis jako pierwszy!
Dołącz do dyskusji
Dodaj swój komentarz