Na co dzień jest strażakiem ostrowskiej komendy Państwowej Straży Pożarnej. Mąż, tata, ale też zawodnik MMA. Jest o nim głośno już od dłuższego czasu, a ostatnio znokautował przeciwnika podczas gali FEN52 w Ostrowie Wielkopolskim. O przygotowaniach do walk, bólu i zainteresowaniach poza ringiem w rozmowie z Arkadiuszem Mrukiem w cyklu „Mundurowi po służbie”.
Ewa Pieczyńska: Włączyłam już nagrywanie, możemy zaczynać.
Arek Mruk: Rozmowa kontrolowana. (śmiech)
Dokładnie tak! Zaprosiłam Cię do tej rozmowy, bo jesteś kolejnym przykładem strażaka z ostrowskiego podwórka, który mimo ciężkiej pracy, jaką jest praca mundurowego, potrafisz znaleźć czas na swoje prywatne zajawki. U Ciebie to są sztuki walki.
Bardzo Ci dziękuję za zaproszenie.
Walki są dla Ciebie takim wentylem bezpieczeństwa?
Tak. Sztuki walki dają mi takiego fajnego kopa i tak paradoksalnie relaks po ciężkim dniu. Dają odpocząć od ciężkiej służby, czy od problemów dnia codziennego. I po treningu czuję, że jest mi lżej.
Taki reset głowy?
Tak, dokładnie. Jest to pasja, która jest dużą i nieodłączną częścią mojego życia.
Ale Twój występ na gali FEN52 można uznać za Twój duży sukces. To była dla Ciebie jedna z najważniejszych walk?
Nie wiem czy najważniejsza, ale na pewno bardzo ważna mentalnie i dla rozwoju jako zawodnika MMA. Z poprzedniej gali, która była rok temu, wypadłem ze względów zdrowotnych, później borykałem się z kontuzją. Bardzo potrzebowałem takiej walki, nawet niekoniecznie zwycięstwa, ale dobrej i mocnej walki, która przywróciłaby pewność. Przygotowania kosztują sporo wyrzeczeń, więc dobrze zrealizowany plan daje dużo satysfakcji. A jak przy okazji jest wygrana, to już w ogóle sukces.
Ale przed ostrowską galą też na pewno miałeś sporo wyrzeczeń…
To prawda. Bez sztabu ludzi trudno byłoby cokolwiek zrobić, a właściwie nie zrobiłbym nic. Na pewno nie na odpowiednim poziomie.
To jest opieka trenerska, fizjoterapeutyczna, dietetyczna…?
Racja. Kiedyś wyglądało to zupełnie inaczej. Był jeden trener od wszystkiego, a teraz jest to naprawdę sporo osób i każdy jest specjalistą w swojej dziedzinie. Mam oczywiście swojego trenera głównego, ale jest też trener od boksu, trener przygotowania motorycznego, dietetyk, fizjoterapeuta, psycholog sportowy i oczywiście sponsorzy, którzy wspomagają każde przygotowania. Każda z tych cegiełek to bardzo ważna część całości.
Twoja waga musiała się dużo zmienić?
W profesjonalnym MMA zbijanie wagi jest na porządku dziennym. W moim przypadku, aby osiągnąć limit kategorii wagowej, w której walczę, musiałem zrzucić około 10 kg.
To sporo… Tak mi się wydaje.
Sporo z punktu widzenia osoby, która się tym nie zajmuje. W środowisku zawodników to wcale nie jest tak dużo.
Ile miałeś czasu na zrzucenie 10 kg? Raczej nie stało się to w ciągu dwóch miesięcy.
No właśnie stało się to w ciągu dwóch miesięcy.
Lekko mnie zaskoczyłeś. Nie spodziewałam się, że człowiek jest w stanie w ciągu dwóch miesięcy zrzucić 10 kg bez głodówki.
(śmiech) No i od tego jest właśnie dietetyczka, która dba o to, żeby było to zrobione z sensem i z głową, żeby mieć jeszcze siłę na treningi, które w okresie przygotowań do walki są bardziej intensywne.
Czyli ona rozpisywała Ci jadłospis, a z tego, co wiem to nad Twoją dietą w domu czuwała żona, która z anielską cierpliwością gotowała wszystko według zaleceń.
Bez żony i przyjaciół to byłoby ciężko. Przy takim obciążeniu treningowym i codziennej pracy jest potrzebny ktoś, kto zadba o to wszystko. Całe szczęście mam wspaniałą żonę, na którą mogę zawsze liczyć.
Czyli musieliście przetasować podział obowiązków. Musiała wziąć więcej na swoje barki?
No tak to wygląda. To jest praca głowy i ciała. Trzeba się skupić na tym wszystkim i bez tej pomocy byłoby ciężko. Wsparcie najbliższych jest tak naprawdę najważniejsze.
Rozmawiamy tak o rodzinie… nie bałeś się, że stanie Ci się coś podczas walki?
Zawsze jest obawa, ale to jest wpisane w ten i każdy inny sport zawodowy. Oboje, wchodząc do klatki, zdajemy sobie sprawę, że coś może pójść nie tak, ale po coś się trenuje i przygotowuje ciało. Wiadomo, są uderzenia, ciosy w głowę, nogi, ale ważne jest to, że wiedząc, co nam grozi, skupiamy się na obronie i ciało inaczej to przyjmuje. Adrenalina też pomaga.
Te ciosy w głowę, twarz… przecież to musi boleć. Nie powiesz mi, że nie.
Podczas walki się tego kompletnie nie czuje.
Wcześniej wspomniana adrenalina.
Tak, dopiero jak człowiek ostygnie z tego „bitewnego szału”, to wtedy pojawia się ból.
Patrzysz na siebie wtedy w lustrze i przeżywasz szok, kiedy widzisz swoje odbicie?
Zabrzmi to dziwnie, ale to przyjemny ból.
Mhm… brzmi kontrowersyjnie.
(śmiech) Zdaję sobie z tego sprawę, że to nie brzmi dobrze, ale ja lubię ten ból. Lubię, kiedy bolą mięśnie, boli ciało. Ktoś by mógł powiedzieć, że to są skłonności masochistyczne, ale wtedy wiem, że żyję. Każdy kto trenuje sporty walki to wie o czym mówię.
Zostawmy na chwilę tę fighterską stronę Arka, bo już zaczyna mnie wszystko boleć (śmiech). Pogadajmy o tej drugiej stronie – muzyka. Arek ma dwie twarze?
Może nie dwie twarze, ale lubię odznaczać się wszechstronnością. Jakoś zawsze lubiłem się uczyć nowych rzeczy. Rozwój osobisty sprawia mi przyjemność. Czasami może za dużo tego biorę na siebie, ale to właśnie ciągłe działanie w czymś, gdzieś. To ono mnie nakręca.
Muzyka też jest dla Ciebie formą odpoczynku od tego wszystkiego?
Myślę, że tak. Lubię wysiłek fizyczny, ale czasami każdy tak ma, że czegoś jest za dużo i szukamy ucieczki w coś innego, potrzebujemy odmiany. A ja lubię mieć w czym wybrać, stąd taka różnorodność zainteresowań.
Chciałbyś, żeby dzieci poszły w Twoje ślady?
Na pewno chciałbym, żeby zajmowały się sportem, ale nie będę ich nakłaniał do tego, żeby robiły to, co ja. Chcę zaszczepić w nich bakcyla do ruchu. Nie muszą to być sporty walki, ani muzyka. Otrzymają wsparcie w czymkolwiek będą chciały się realizować. Dopilnuję jednak, aby przy tym wszystkim po prostu lubiły ruch.
Widać już jakieś zalążki zainteresowania sportem, czy jeszcze za wcześnie?
Chyba jeszcze za wcześnie, ale czasami zdarza się, że muszę je zabrać na trening, więc mają już kontakt ze sportem.
Czyli podpatrują tatę!
Tak i widzą, z czym to się je. Oczywiście tłumaczę im, że to trening, bo jednak dzieci widzą jak tata się bije. Nie zauważyliśmy jakiegokolwiek złego wpływu ich obecności na treningach.
Czego Ci mogę życzyć na koniec tej rozmowy?
Hmm… spełnienia. Planów sportowych i samego siebie.
I tych tajemniczych marzeń Ci życzę i do zobaczenia pewnie gdzieś na ringu.
Na pewno jeszcze dam o sobie znać i będziecie o mnie słyszeć.
Dzięki, powodzenia!
Dziękuję bardzo, trzymaj się!
sobota, 9 marca, 2024
Bardzo dobry wywiad. Fajnie się czytało 👍☺️